Byłem na Jasnej Górze
Gdy się jedzie lub idzie, ja akurat jechałem, przez to miasto jak miasto, nagle patrząc trochę w górę widzi się wieżę tego Klasztoru nad Klasztorami. I potem skręca się w węższą już uliczkę i jedzie się lub idzie, ja akurat jechałem, dość stromo w górę, wzdłuż muru co odgradza ogród klasztorny od reszty świata. Na tę Jasną Górę.
Można wejść od strony miasta, gdzie ten plac, na którym podczas uroczystych Nabożeństw stoją tłumy -ja akurat wszedłem od strony zachodniej, gdzie jest parking i Dom Pielgrzyma, przez tę bramę z herbem Papieża.
Ludzie. Ze wschodu, z zachodu, z północy i południa, z bliska, z daleka i z bardzo daleka. Kobiety, mężczyźni, młodzi i już nie tacy młodzi, starcy i dzieci. Ładni, brzydcy, lepiej ubrani, gorzej ubrani, całe, albo niecałe rodziny, jacyś znajomi lub przyjaciele, całe wycieczki, a niektórzy sami. Z prośbą, błaganiem lub dziękczynieniem, ze smutkiem, z radością, bólem i cierpieniem, zmęczeniem wielkim, pustką, grzechem śmiertelnym, z wiarą i nadzieją, z krzyżem własnym, by złożyć go U Stóp.
Po przejściu dosyć surowego przedsionka piękno Kościoła aż oszałamia. Kolory, malowidła, złocenia, rzeźby, ołtarze, wszystko widzi się jak przez mgłę jakby. Wejście i przedsionek Kaplicy Cudownego Obrazu trochę jak Ognisko Wiecznej Adoracji w mieście Ł., z którego przyjechałem, bo tu i tam prawie bez przerwy modlą się ludzie. Krata, do której gdy byłem tu pierwszy raz, dawno temu, przymocowane były kule porzucone przez cudownie uzdrowionych, które teraz są na bocznej ścianie i za tą kratą…
Odmawiam różaniec klęcząc przy samej barierce, dalej już wejść nie można, chyba że księdzu odprawiającemu mszę. Jestem tu, przed samym Cudownym Obrazem, jestem tu naprawdę, powtarzam sobie. Patrzę z tak bliska w Twarz Matki Bożej, Matki Bolesnej, Czarnej Madonny, Matki Naszej, Królowej Polski… Z nadzieją trochę, że ja, grzesznik, ujrzę znak jakiś. Momentami wydaje mi się, że ta Twarz jest żywa i czy Ona naprawdę jest żywa, czy tylko mi się wydaje, że jest żywa, no ale bo przecież jest żywa? Obchodzę Ołtarz na kolanach po marmurze wyżłobionym kolanami tych, którzy szli rok, sto, dwieście, trzysta lat przede mną, dotykam dłonią czegoś jak relikwiarz w miejscu za Ołtarzem i potem tą samą dłonią dotykam chorego miejsca na moim ciele.
W tę zimową noc leżę w pokoju na poddaszu Domu Pielgrzyma przeniknięty ciszą, spokojem, łaską i świętością tego jedynego w świecie miejsca. Jestem na końcu i na początku, bardziej już zbliżyć się nie mogę. Bóg jest tak blisko, tu wysłucha mnie, jeśli zechce. Jeśli taka jest Jego Wola..